Artykuł zawiera spoilery.
„Fear is pain arising from the anticipation of evil.” – Aristotle
Dopóki dorośli krzywdzą dorosłych, mogę spokojnie oglądać na ekranie wojny, trupy, tortury, porwania i gwałty, ale gdy ofiarami padają dzieci, nie umiem odsunąć od siebie niepokoju. TvTropes trafnie nazywa to dorosłymi lękami. Gdy już się wyrośnie ze strachu przed potworem z szafy, nie ma nic gorszego niż myśl, że cierpi ktoś nam bliski i bezbronny. Nie bez kozery ostatnią z plag egipskich – tą, która wreszcie złamała faraona – była śmierć pierworodnych.

Fot. CBS
A zaczęło się stosunkowo łagodnie – od porwania. To nastroiło mnie pozytywnie, bo mimo „ciężkich” tematów Criminal Minds jest na ogół serialem raczej łagodnym dla widza. Jasne, aż się tu roi od bardzo chorych psycholi, ale przecież nie po to twórcy opatrują każdy odcinek głębokimi cytatami i wrzucają w grupkę poważnych agentów kolorową Penelope Garcię, żeby potem tydzień za tygodniem dołować nas ponurym obrazem świata, w którym nikt nie jest bezpieczny. To policyjny procedural, do diaska, tu chodzi o nadzieję! Porwane dzieci na ogół odnajdują się całe i zdrowe, dzieci zabitych rodziców zawsze mają pod bokiem kochającego wujka lub ciocię i nie zostają nigdy same, a większość zwyrodniałych seryjnych morderców ginie w trakcie aresztowania, bo przecież więzienie to dla takich drani żadna kara (przynajmniej w oczach widza). Tak, mówi Criminal Minds, świat jest pełen złych ludzi, ale zazwyczaj sprawiedliwości staje się zadość. Niestety, właśnie z powodu tej „łagodności” tym mocniej kopią odcinki, które kończą się źle.
Ale wszystko w swoim czasie. Do tematu końca wrócimy pod koniec. Tymczasem zaś nasuwa mi się refleksja, że śledztwo szło w tym odcinku naszym agentom wyjątkowo ciężko i parę razy zabrnęli w ślepy zaułek. Żadnego powiązania między ofiarami, bardzo długa przerwa między obydwoma porwaniami, niemal zerowa pula podejrzanych… Przez dłuższy czas zwodzono nas, że zaplątany w całą sprawę może być ojciec porwanego chłopca, ale okazało się, że to fałszywy trop. Dziwne, na ogół idzie to jakoś sprawniej – raz i dwa i już coś wiemy. No cóż, czasem nawet hakerskie umiejętności Penelope nie pomagają.

Fot. CBS
A skoro już o tym mowa, był w odcinku tychże umiejętności całkiem efektowny pokaz. Nawet, rzekłbym, zbyt efektowny – nie znam się na komputerach ani metodach analizy dźwięku, ale rozdzielenie pojedynczego nagrania na kilkanaście ścieżek, każda perfekcyjnej jakości, i zidentyfikowanie na jednej z nich głosu mówiącego po portugalsku zapachniały mi komputerową magią rodem z CSI, gdzie każde zdjęcie wyostrzać można w nieskończoność. Nie żeby jakoś szczególnie mnie to bolało, ale rzuciło się w oczy. Podobnie jak późniejsza praca dedukcyjna Blake’a Reida, której nadzwyczajne efekty też jakoś nie wypadły realistycznie. Cóż, przynajmniej dzięki tym wszystkim uproszczeniom i puszczaniu oczka dostaliśmy jeden z ciekawszych, przyjemniejszych momentów odcinka, czyli konfrontację agentów z szemranym cwaniaczkiem, który pod przykrywką sklepu mięsnego prowadzi regularny burdel. Ot, jaka ładna metafora. Takie szuje zawsze wypadają na ekranie efektownie i równie efektownie rzednie im mina na niewyparzonej gębie, ilekroć FBI zagrywa kartę „a teraz zaśpiewasz albo cię zniszczymy”. Nie inaczej było i tym razem. Podły i oślizgły gość – niech ginie!
Dźwięki, telefony, nagrania… Sporo ich było w tym odcinku. Krypny dziecięcy głos w słuchawce to klasyczny sposób na przestraszenie widza, ale tutaj nawet zadziałał – bo okazało się, że za niepokojącymi słowami kryje się prawdziwa zbrodnia. Plus „I got you” wypowiadane przez dzwoniącego, gdy chce przekazać rodzicom ofiar, że wszystkie ich starania poszły na marne, bo ich dziecko już nie żyje. Ech, mrok, mrok i cierpienie. Po co ja oglądam takie rzeczy?

Fot. CBS
Potem zresztą, niestety, całkiem się już w fabule pogubiłem. Mam spore trudności z pamiętaniem imion i nazwisk, a tu zasypano mnie całym ich stosem, do części postaci w ogóle nie „przyklejając” twarzy. W dodatku podczas spotkań naszych profilerów odbywało się co chwila żonglowanie podejrzanymi, ofiarami i bliskimi ofiar na przestrzeni kilkunastu lat – więc pomerdały mi się wszystkie te osoby i ostatecznie nie wiedziałem już, kto z kim sypiał, kto się nad którą imigrantką znęcał i czyją żonę chłostała brazylijska prostytutka. Istna Moda na sukces.
Odnalazłem się dopiero pod koniec, gdy z odtworzonej (wreszcie!) historii życia unsuba wyłonił się jakiś pokręcony sens wszystkich tych zbrodni. Ojciec zmuszający syna, by ten patrzył, jak matka bierze udział w poniżających aktach seksualnych. Syn, który wyrasta potem na anioła śmierci, wierzącego, że porywając i mordując małych chłopców wyzwala ich spod władzy okrutnych rodziców… Ech. I wierz tu, człowieku, w człowieka.
Przyznam natomiast, że zaskoczyło mnie porwanie matki zaginionego chłopca – było dosyć oczywiste, że unsub zrobił to tylko dlatego, że scenarzyści potrzebowali dla niego jakiegoś zakładnika, ale zadziałało na ekranie i tak. Równie dobrze wypadły symbole wiążące mordercę z jakąś wypaczoną, chorą religijnością – obłęd na tym punkcie zawsze jest w cenie. Gorzej niestety zadziałała standardowa w takich sytuacjach śmierć: od kulki w plecy. Zasłużona, oczywiście, ale dość nieefektowna. Ot, zakończenie jak zakończenie. Chleb razowy z serem, bez masła, ciut zeschnięty.

Fot. CBS
A jednak odcinek pozostawił we mnie uczucie niepokoju i zakończył się moim zdaniem naprawdę ponuro. Bo porwany chłopiec zginął, zanim rodzice w ogóle zauważyli, że gdzieś przepadł. I choć niby wszystko skończyło się nienajgorzej – unsub zginął, małżonkowie wrócili do siebie, ojciec poprzedniej ofiary zaznał wreszcie ukojenia – to przecież nasi dzielni agenci ponieśli klęskę. Przegrali. Nic, co zrobili w tym odcinku, nie miało większego sensu, bo dziecko od początku było martwe. I jakoś marną jest pociechą, iż przynajmniej ten złoczyńca żadnego chłopca już nie skrzywdzi.
Najdłużej zaś zostanie ze mną chyba samo zakończenie: ten moment, gdy para rodziców, którzy utracili to, co najcenniejsze, wsłuchuje się w dzwonek telefonu, którego odtąd już zawsze będą się bali. Za oknami coraz ciemniej, szarość wlewa się przez okna. Wszystko stracone. Happy endu nie będzie.
Uff, oby za tydzień Criminal Minds trochę wrzuciło na luz…

Fot. CBS
Criminal Minds
S09E10: The Caller, emisja: 27.11.2013
Przemek Zańko: człowiek! Żyje w wielu miejscach, z czego Tu i Teraz stosunkowo najrzadziej. Pisze, żeby mu głowa nie pękła, co przy jej obecnych rozmiarach wydaje się całkiem możliwe. We wszystkich światach równoległych jest fizykiem, w tym – nie wiedzieć czemu – polonistą. Jego hobby to pisanie wstępów do BN-ek do własnych, jeszcze nienapisanych powieści, a czasem, od niechcenia, publikowanie opowiadań. Fan GTA i Supermana. Król hipsterów. Futuronauta.